poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Teneryfa

Na Teneryfę polecieliśmy pierwszy raz. I bardzo dobrze, że wybraliśmy na to luty, bo w Polsce jest zimno, ciemno, ponuro i byle jak (tym bardziej, że nie lubię zimy). Dzięki temu ominęliśmy najzimniejsze dni i zaczerpnęliśmy energii słonecznej. Urlop aktywny, jak zwykle! Poniżej fotorelacja.

Wyruszając mieliśmy tak:

Kotek zwany Miłmiłem (w sumie to kotka ponoć) miał osobną sesję i pocztówkę z wyprawy ;)

Lot ponad 5 godz .

I pod wieczór, przy zachodzie słońca lądowanie, z widokiem na wyspę z największym szczytem Hiszpanii na niej - El Teide, która jest uśpionym wulkanem.

Mieszkanko z widokiem na ocean i często na wyspę Gomerę.

"Nasza" plaża i Gomera w tle.

Pierwszy dzień niespieszny, okolico-znawczy ;) La Arena, Los Gigantes.

Naturalne baseny były zamknięte z uwagi na bardzo wysokie fale.

Kościółek w Los Gigantes - i tu mam namiar na fajne mieszkanko, którego balkonik widać na zdjęciu, chętni mogą pytać ;)

U Dziadków w porcie.

Lili w końcu doczekała się mamy w sukience ;) kwiecisto-kapeluszowe dwie L.

Kolejny dzień, tym razem zwiedzamy północną część wyspy.
 Arena
 Gigantes

 Książę
 Trochę wyżej, zimniej i bardziej zielono.
 Zbieraliśmy owoce kaktusów na deser ;)

 Endemiczny gatunek.
 Mała przerwa na drugie śniadanko.


 Widok na Teidę z drugiej strony wyspy.

 Garachico z drogi nad miejscowością.
 Promenady pozamykane z uwagi na duże fale.


 Sklep z pamiątkami i mieszkańcy odpoczywający w cieniu.

 Księżniczki.

 Tradycyjne hafty i koronki.
 Los Christianos.




 Poduszki pierdzioszki najlepszą pamiątką z wyspy ;)
Kolejny dzień i zwiedzamy wschodnią część wyspy.
Zaczynając od plaży Las Teresitas, z nawiezionym żółtym piaskiem.


 A z plaży, w górę w góry Anaga.

 Punkt widokowy. Z jednej strony południe wyspy.
 Z drugiej strony jej północ.
 I endemiczne lasy deszczowe.

 W chmurach.

 Skrzyżowania i ulice (na szczęście jednokierunkowe, choć nie zawsze) w małej miejscowości na północnym-wschodzie.
 Niczym w Peru.
 Góry Anaga.

 Z gór do La Laguna



 na coś słodkiego w poszukiwaniu wi-fi
 To chyba my, turyści, oczami lokalnego artysty ;)
 NYPD ;)
 I na pole golfowe.

 Domek zabiegowy Babci.
 Komu masaż?
 I na działeczkę po owoce.


 Guanabana.
 A na kolację na plantację bananów ;)

 Mini grill ;)
Kolejny dzień - rejs.
 Delfiny :)



 Widok na Teidę z morza.
 Mała Kapitan u Dziadka na kolanach.
 Woda lodowata ale trzeba było ponurkować.

 Gdzieś tam jest Masca, która schodziliśmy później.

 A po rejsie ichnia kawa Baraquito - pychota!


Zdjęcia aparacikiem Kacpra. Każdemu, kto wybiera się na Teneryfę, polecam Siam park, szaleństwo wodne na pontonach.





Masca (bez dzieci).

 z góry w dół
 korytem rzeki

 jęzorami lawy


 aż do plaży
 Czas na przerwę i znów ...
 do góry
 ledwo doszłam ale dałam radę ;) 4 godz na dół i do góry; trasa może nie tak długa ale dość trudna, z wysokości ok 600 m.n.p.m.
 Zasłużone soki z kaktusa i papai.

Loro Park.





















 El Teide (bez dzieci), czyli wspinaczka na najwyższy szczyt, na którym byłam do tej pory [3718]. Obie nogi z opaskami, bo jedna po zapaleniu ścięgien, a druga po skręceniu ;) Ale jakoś dałam radę :)
 Najpierw autem przez lasy na lawie.


 Między jęzorami lawy.


 I poszli.
 Na początku szlaku przez chmury.

 I tęczę.
Panorama niczym z Gwiezdnych Wojen.
 I kijek bambusowy z Masci ;)

 Śnieg na tej wysokości jest chyba cały czas.

 Lunch nad chmurami, na półce skalnej, gdzie nie wiało aż tak.
Widok na Montana Blanca
Ze szczytu się dymi i czuć zapach siarki. Aby iść dalej potrzebne jest specjalne pozwolenie. W lutym można było kupić na kwiecień najszybciej, także jeśli ktoś się wybiera, polecam zaopatrzyć się w nie kilka miesięcy przed.
 Szlak ;)
 Zimno, bardzo zimno, silny wiatr, kłopoty z oddychaniem, popękana skóra.
 Pożegnanie z kijkiem. Może komuś się przydał.

Dzień odpoczynkowo-relaksowy; trochę tu, trochę tam.
















A i był jeden dzień plażowy. Piwko, frytki, słońce, leżak i książka :) I widok na ośnieżoną Teide, uff, udało nam się wejść przed opadami :)

Ostatnie chwile walentynkowe na wyspie i komu w drogę, temu czas. 




Pocztówka Miłmiła.

I tradycyjnie nasze selfie ;)